1. W starym sąsiedztwie.
Piątek, 24 grudnia 2004, 10:37
James dokładnie wiedział, co zobaczy, skręcając w Wille Holloway: sześciopiętrowe bloki mieszkalne, wybudowane dookoła podwórka ze zdemolowanym placem zabaw w centrum. Przechodząc przy gigantycznych stalowych śmietnikach nie dało się nie poczuć smrodu.
Jedyne czego James nie poznawał było graffiti. Teraz na starym osiedlu Jamesa żadził spray PIG41. Jego jaskrawa czerwień zdobiła ściany, drzwi, billboardy, a nawet sam chodnik.
-W porządku, James?- Zapytał Bruce, gdy szli obok siebie.
-Jasne.- odparł James, przełykając ślinę. Ale wcale nie czuł się w porządku. Wspomnienia o nocy, gdy zmarła jego matka czternaście miesięcy wcześniej, wciąż miały swą moc.
Bruce podał Jamesowi chusteczkę. -Trochę zgnieciona, ale jest czysta.
-Dzięki.- Odpowiedział James, czując się lekko zawstydzony, biorąc chusteczkę i ocierając nią oczy.
-Nie wiem... To znaczy... Po prostu stanął mi przed oczami obraz ratowników wynoszących moją mamę i Laury trzymającej mnie za rękę. Wszystkie wspomnienia powróciły.
Nie ma czego się wstydzić.- Powiedział Bruce. -Nikt nie jest w stanie uporać się ze śmiercią mamy w pośpiechu.
Wyruszyli po betonowej klatce schodowej. Uderzył ich gorzki podmuch wiatru, gdy wkroczyli na balkon drugiego piętra. Smutek Jamesa zajęła nostalgia, kiedy przypomniał sobie jak jego mama krzyczała z balkonu stukając palcem w zegarek.
-Ósma godzina, James. Lepiej żebym nie musiała po ciebie schodzić.
James zatrzymał się, gdy doszli do okna od dużego pokoju jego starego mieszkania i zajrzał do środka.
-Wygląda na to, że jakaś młoda para się wprowadziła.- Powiedział zerkając. -Wszystko wyremontowane. Panele podłogowe i tak dalej.
Bruce skinął głową. -Wygląda całkiem nieźle.
-Aha.- Zgodził się James. -Ale nie dałbym dwustu dwudziestu tysięcy, żeby tu zamieszkać.
-Ile?- Bruce'owi szczęka opadła.
James wyszczerzył się. -Ceny mieszkań tutaj są chore. Mama była właścicielką mieszkania i hipotekę spłaciło ubezpieczenie, gdy zmarła. Ja i Laura dostaniemy tę kasę gdy opuścimy CHERUBa.
-Ty to masz farta.- Powiedział Bruce. 'Moi rodzice umarli , gdy byłem małym dzieckiem, a na swojej karcie mieli trzy tysiące debetu.
James odszedł od okna i zadzwonił do drzwi sześć mieszkań dalej. Poczekał pół minuty, ale nie było odpowiedzi.
-Przeszliśmy taki kawał drogi, a starego piernika nie ma. -Parsknął wściekle Bruce. -Skopię mu tyłek ...
-Nie panikuj.-Wyszczerzył się James. -To nie mieszkanie Alana. Mój stary kumpel Sam tu mieszka. Chciałem się tylko przywitać, ale wygląda na to, że akurat wyszedł. Alan mieszka tam na końcu, powinien na mnie czekać.
Gdy otworzyły się drzwi od mieszkania Alana, James wpadł w uścisk niechlujnie wyglądającego mężczyzny z gęstwina czarnych włosów na rękach i ogromnym brzuchem piwnym.
-Siema, Alan. - James się uśmiechnął, zadowolony ze spotkania ze starym przyjacielem, chociaż z uścisku z białym podkoszulkiem, pachnącym dezodorantem typu "trzy-za-funta" z marketu Holloway, już odrobinę mniej.
-Dobrze wyglądasz.- Sapnął Alan. -Całkiem przystojny z ciebie chłopak. Wyrosłeś i wyszczuplałeś. Wejdźcie do środka. A gdzie mała panienka?'
-Laura nie mogła przyjść. Została w naszym domu zastępczym z paskudnym przeziębieniem.- Skłamał James. -To mój kumpel, Bruce. Pomoże mi zanieść sprzęt do domu.
Alan poprowadził ich wzdłuż holu. -Szkoda. Miałem nadzieję, że ją zobaczę. Mam nadzieję, że choroba nie zepsuje jej świąt.
-Najgorsze ma już chyba za sobą. -Powiedział James, gdy wchodzili do dużego pokoju Alana.
Nie było gdzie usiąść, gdyż cały pokój był zawalony torbami kradzionych rzeczy. Za górą PS2 i X-Boxów widoczny był jedynie czubek choinki.
Alan był numerem dwa matki Jamesa i po jej śmierci, to on przejął interes. James wychowywał się wśród tego biznesu i to co zobaczył wcale go nie zachwyciło.
-Lepiej uważaj, Alan.- Powiedział, rozglądając się dookoła stert kradzionego towaru. -Mama nigdy nie trzymałaby nic świeżo zwędzonego w naszym mieszkaniu. Jeżeli policja to zobaczy, to zamkną cię i wyrzucą kluczyk.
-Wiem, wiem. -Powiedział Alan, broniąc się, jakby słyszał to już od innych.- Ale wiesz, jak to jest o tej porze roku, James. Mam tyle zamówień i w ogóle. Już dwie szopy zapełniłem. Nie mam gdzie indziej tego trzymać.
James pokiwał głową. 'Mama zawsze mówiła ludziom, żeby składali zamówienia wcześniej, ale mimo wszystko, każde święta wiązały się z dużym zamieszaniem.'
-Wyglądacie na wpół zamarzniętych, napijecie sie czegoś ciepłego? Wszystkie wasze zamówienia są w tych trzech torbach przy drzwiach.
Gdy Alan poszedł zaparzyć herbatę, James przyciągnął torby na środek pokoju żeby sprawdzić czy wszystko jest. Nie żeby nie ufał Alanowi, ale mieszkając w takim chaosie, mógł z łatwością coś przeoczyć.
Bruce odczytał listę. -Burnout trzy, piec kopii, make up Gabrielle, palmtop Kerry, ubrania Laury, moje super duże nunchaki, buty Predator rozmiar sześć, zestaw perfum Diora dla Kerry, rzeczy z FCUK dla bethany, dwie pary...
Torby zawierały większość rzeczy, które James, Bruce i ich przyjaciele kupowali sobie na Boże Narodzenie.
Kiedy Alan wrócił z dwoma parujacymi kubkami, James miał w dłoni plik banknotów pięćdziesiecio funtowych.
-Polowa ceny rynkowej za to wszystko to pięćset osiemdziesiąt funtów.- Powiedział James. -To tyle.
Alan chwycił pieniądze i zaczął przeliczać. Wszystkie siedzenia w pokoju były zasypane kradzionymi rzeczami, wiec James i Bruce musieli przykucnąć ze swoja herbata na dywanie.
-To co będziesz robić w Święta? -Zapytał James.
Alan wzruszył ramionami. -Odwiedzę siostrę i jej okropne dzieciaki, tak jak co roku.
-Fajnie. -James skinął głową.
Alan odliczył trzy stówy z tego, co przed chwila wręczył mu James. -Proszę chłopcze, podziel sie tym z siostra.
James zamachał rekami. -Alan, nie bądź głupi. Przecież powiedziałem ci, ze mam pieniądze. Nie potrzebuje jałmużny.
Alan uśmiechnął się. -James, twoja matka była dla mnie bardzo dobra przez te wszystkie lata. Na pewno chciałaby, żebym zadbał o Laure i ciebie.
-Nie. - Wyszczerzył sie James.
Mimo to, Alan upuścił pieniądze na kolana Jamesa.
Bruce zaśmiał się i wyciągnął po nie rękę. -Mogę je wziąć jeśli ty nie chcesz.
'James niechętnie podniósł pieniądze z dywanu. -Dobry z ciebie facet, Alan. Uśmiechnął się. -Moja babcia zawsze mówiła, ze nie może zrozumieć, jak moja mama mogła wyjść za tego idiotę, Rona, kiedy ty mieszkałeś po drugiej stronie balkonu.
Alan wybuchnął śmiechem. -Stara pani Choke, nie myślałem o niej przez wieki. Twarda z niej była babka, z tej twojej babci. Nikomu nie pobłażała.
James zgramolil sie z dywanu, żeby uścisnąć Alanowi dłoń. -Pójdę sie odlać i lepiej będziemy wracać do kam- ee, do naszego domu zastępczego.'
-Oh.- Powiedział Alan zawiedziony. -Możecie jeszcze zostać jeśli chcecie. Zabiorę was do miasta i do McDonalda, albo gdzieś.
James pokręcił głowa. Dzięki, ze proponujesz, ale mamy całkiem spory kawałek drogi powrotnej, a sam wiesz jak to jest z pociągami w Wigilie.
2. Ubłocone szczeniaki
12:08
W głównym budynku kampusu CHERUBa zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji, dzieci miały teraz wolne, aż do pierwszego stycznia. Kilka osób zniknęło z dojo, żeby oglądać świąteczny turniej karate, kilka poszło grać w nogę, ale większość pobiegła do pokoi, żeby zostawić książki i przebrać się z uniformów w CHERUB-a w normalne ciuchy.
Każdy czuł ducha długiej świątecznej przerwy, oczekiwano, że przyłączy się osiem dzieciaków w trakcie treningu podstawowego i jeszcze dwóch odbywających karę w odległym krańcu kampusu.
Kyle Blueman odbywał karę za palenie marihuany, a Laura Adams za uderzenie łopatą instruktora treningowego CHERUBA.
*
Gdy Laura gramoliła się na zewnątrz rowu straciła równowagę, jej kalosz ześlizgnął się po błotnistym nasypie a ona razem z nim. Nie mogła się ratować , ponieważ trzymała w rękach wiązkę gałęzi. Kyle przedzierał się przez trzydziesto centymetrowy muł, żeby w ostatniej chwili złapać Laure na ręce.
Gdy postawił Laure na ziemi, poczuła ona zimną wodę krążącą po jej woderach.
-Wszystko gra?- Zapytał.
Laura wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście, z kawałkami błota spływającymi po przodu jej wodoodpornej kurtki. Pozbierała gałęzie, rzuciła je sobie pod stopy i zaczęła się wspinać na nasyp.
-Jestem taka wykończona.-Powiedziała ziewając i spoglądając na zegarek.- I ciągle mamy jeszcze pięć godzin roboty.
Kyle wyjął łopatę z mułu, nabrał kupkę mokrych liści i wrzucił je do dużego worka.
-Przynajmniej przez dwa następne dni nie musimy tu siedzieć.- Powiedział Kyle.
Laura kiwnęła głową.- Tak, ale możesz zapomnieć o cieszeniu się świętami. Zamierzam tylko pójść do łóżka i spać. Nie obchodzą mnie nawte moje prezenty.
Kyleowi było żal Laury. Dostali taką samą karę, ale była ona cięższa dla dziesięcioletniej Laury niż dla Kylea który tydzień wcześniej skończył piętnaście lat.
-Myślę, że zasłużyliśmy na przerwę.- Powiedział Kyle.
-Jest dopiero pierwsza.
Kyle obrócił się i popatrzył na wyczyszczoną część rowu za nimi.- Myślę że odwaliliśmy kawał dobrej roboty tego ranka, co nie? Ja wywaliłem wszystkie liście, ty pozbierałaś gałęzie i wytaszczyłaś stąd trzy pnie.
Laura uśmiechnęła się na zgodę. –Może masz rację, nikogo nie ma w pobliżu a my zasłużyliśmy na dodatkowe piętnaście minut lunchu po tym wszystkim.
Byli w szczególnie głębokiej części rowu, więc Kyle wygramolił się pierwsye po błotnistym nasypie i podał Laurze rękę, żeby nie mogła ześlizgnąć się drugi raz.
Jadalnia była ponad kilometr od nich i nie mieli pozwolenia na pójście do niej. Więc wcześniejsze spakowanie lunchu było ich jedyną opcją. Zdjęli stroje robocze i umyli. Laura ciężko opadła na plecy opierając się o drzewo, ściągnęła rękawice i wytarła swoje ubłocone palce wilgotną szmatką. Umierała z głodu, wyjęła termos z gorącą zupą ze swojego plecaka, nalała na pokrywkę i namoczyła w niej pajdę chleba. Była to ekstra gęsta zupa była zrobiona w kuchni CHERUBA. Kyle jadł swoją razem z szynką i bułeczkami pomidorowymi.
-Co tu chce ten luzak?
Ken Crane był polowym dozorcą CHERUBa i pilnował odbywających karę Kylea i Laure.
Laura pomyślała o wskoczeniu do rowu i zaczęciu pracy, ale Ken był już blisko. Był porządnym gościem dopóki mu nie podpadłeś.
-Nie za wcześnie Ken?- Powiedział Kyle niezdecydowanie.- Mój zegarek musi się śpieszyć.
-Pewnie tak.- Ken uśmiechnął się i podszedł do krawędzi rowu i popatrzył na to co zrobili.
-Niezła robota.- Pokiwał głową.- Wy dwoje tworzycie dobry zespół. Będzie mi przykro kiedy wasza kara się skończy.
Laura się uśmiechnęła.-Nam na pewno nie będzie.
Ken zaśmiał się.- W każdym razie przyszedłem wam powiedzieć, że macie już wolne.
Kyle uśmiechnął się szeroko.- Mówisz serio?
-Tak, weźcie narzędzia powrotem do komórki, i umyjcie szlauchem gumiaki. Ja później wezmę traktorem gałęzie i worek z liśćmi.
Laura przerwała.- Ale Dr McAfferty jest bardzo surowy, powiedział…
Czy ja wyglądam jak Dr McAfferty? Jest Wigilia, idźcie i cieszcie się świętami i chcę was tu zobaczyć za parę dni.
Dziękujemy panier Crane. Wesołych świąt.
3. Finalne spojrzenie
12:40
Fala wspomnień zalała Marcusa Thompsona, gdy taksówka wjechała na drogę prowadzącą do jedynej bramy kampusu CHERUBa.
Przypomniał sobie wakacyjny dzień około pięćdziesiąt lat temu. Był wtedy świeżo po szkoleniu podstawowym, szedł w tenisówkach i bawełnianych shortach po tej długiej ulicy z kilkoma kumplami. Zmierzali nad pobliskie jezioro, było ono najbliższym miejscem do pływania jakie CHERUB mógł wtedy zaoferować.
Od tamtych czasów wszystko za wyjątkiem zarysu krętej drogi się zmieniło. Bieżnia na gołej ziemi każdej zimy zamieniała się w błoto została poszerzona wyasfaltowana i oświetlona jak ulica.
Małe farmy otaczające wówczas kampus, zostały wykupione i zburzone. Marcus pamiętał widok otwartej przestrzeni, natomiast teraz teren otaczał dziesięcio metrowy betonowy mur z drutem kolczastym i kamerami CCTV na szczycie a co dwadzieścia metrów widniał żółty napis ostrzegawczy:
NIE WCHODZIĆ
Każda próba wspięcia się na mur
może zostać odczytana jako atak
i poskutkować obroną.
Na Rozkazu Ministra Obrony.
-Ta ulica mnie przeraża.- Powiedział taksówkarz.- wchodząc trochę za ostro w zakręt, przez co Marcus poleciał na drzwi.- To jest jak archiwum X albo Area 51albo coś w tym stylu. W pubach ciągle o tym słychać, nawet znam kilka kobiet pracujących tam w kuchni ale nigdy nawet nie powiedziały słowa co jest w środku.
Marcus pozwolił sobie na uśmiech. Piętnaście lat nie zmieniło niektórych rzeczy: miejscowi wciąż chcą wiedzieć o co chodzi z tym całym kampusem CHERUBA.
-Prawdopodobnie lepiej żebyś tego nie wiedział.- Powiedział Marcus.
Kierowca się zaśmiał.- Pewnie masz rację, ale powiem ci jedną rzecz. To miejsce jest dobre na biznes. Jeżdżenie stąd na stacje i powrotem należy do moich największych zarobków.
Wzięli jeszcze jeden nieprzyjemny zakręt i dojechał do metalowej bramy CHERUBa. Taksówkarz zatrzymał się przed nią i podszedł do bagażnika, żeby wziąć walizkę Marcusa.
Jego starszy pasażer wysiadł z trudem z samochodu, ale obrócił się i zaoferował pomoc.
-Dzięki, sześć osiemdziesiąt się należy.
Kiedy Marcus sięgał po portfel , w nitowanych drzwiach kampusu przy bramie głównej pojawił się szef CHERUBA. Wyciągnął ręce przed siebie i mężczyźni uściskali się.
-Mój boże.- Wykrzyczał Mac.- Marcus Thompson, nie widziałem cię chyba od…
Marcus uśmiechnął się. –Byłem tu na czterdziestym zjeździe, w dziewięćdziesiątym szóstym.
13:32
Gabriela O’Brien zapukała do drzwi Chairmana i natychmiast weszła.
Dr McAfferty, powszechnie znany jako Mac, siedział przy kominku trzymając w szklankę whiskey. Gabriela nie poznała spowitego mrokiem mężczyzny siedzącego naprzeciwko. Na swojej głowie miał kilka kosmyków siwych włosów i puszkę Heinekena w dłoni. Obrócił się do Gabriel i posłał jej uśmiech.
-Na Boga, jaka pani piękna.- Marcus uśmiechnął się szeroko i wstał tak szybko na ile pozwalało mu jego słabe ciało i pocałował Gabrielę w rękę. – Czy wyjdziesz za mnie?
Gabriela cofnęła się niepewnie, sądząc, że mężczyzna jest lekko wstawiony.- Myślę, że trzynaście lat to trochę za mało żeby wyjść za mąż.
-Trzynaście, ale ty jesteś duża.- Marcus się uśmiechnął.- Wyglądasz na przynajmniej piętnaście. Czy to mój umysł, czy wy dzieci stajecie się większe w tych dniach?
Mac zaśmiał się.- Oni są więksi. Dlatego tyle jedzą i wyrastają z tylu ubrań. W zeszłym tygodniu otrzymałem list z departamentu Centralnej Agencji Zaopatrzeniowej. Chcą wiedzieć dlaczego wydaliśmy ponad sześćdziesiąt tysięcy funtów na same buty zeszłego roku.
-Sześćdziesiąt tysięcy.- Wybełkotał Marcus zszokowany. Za moich czasów mieliśmy skurzane glanowane buty i parę białych tenisówek które przechodziły od jednego dzieciaka do następnego dopóki się nie przetarły.
-Mażenia.- Mac się uśmiechnął. –Bojowe buty które noszą te dzieciaki kosztują sto dwadzieścia funtów za parę. A każdy z nich chce mieć nowe co sezon.
Gabriela uśmiechnęła się z poczuciem winy.-No cóż, dzieci na zewnątrz noszą te rzeczy, więc musimy zmieniać je kiedy jesteśmy na misji.
Dr McAfferty kiwnął głową.- Gabrielo, Marcus jest moim najstarszym i najdroższym przyjacielem. Oboje byliśmy agentami CHERUBA w pięćdziesiątym roku, przez ostatnie dwadzieścia lat żył w Barbados, ale dopadła go nostalgia i zapytał czy może odwiedzić nas na święta. Mam do skończenia jeszcze trochę papierkowej roboty przed świętami, więc chciałbym żebyś wzięła Marcusa na wycieczkę. Pokaż mu wszystkie nowe budynki i obiekty. Macie dostęp do wszystkiego, myślę że możemy mu ufać.
Gabriela wolała pobyć z kumplami, ale Marcus wyglądał na miłego starszego gościa a poza tym naprawdę nie dało się powiedzieć nie gdy Chairman prosił o przysługę.
Gdy Marcus szedł powoli w stronę drzwi, Mac wyszeptał Gabrieli do ucha: - Doceniam to co robisz Gabriel, pojedźcie z Marcusem wózkiem golfowym, jest bardzo starym człowiekiem i przypuszczam, że zostało mu już tylko kilka miesięcy życia. Chce tylko spojrzeć na miejsce gdzie spędził większość swojego dzieciństwa.
4. GTM+8
16:03 czasu Angielskiego.
W Tokio była późna noc, lot Kerry był opóźniony a ona nie mogła zasnąć. Wyprostowała róg swojego posłania i spojrzała na zegarek, na tarczy widniał napis: 00:03, Boże Narodzenie.
To było beznadziejne uczucie, być zamkniętą w hotelowym pokoju razem z chrapiącym koordynatorem misji akurat w tych dniach. Pierwsza duża jednoosobowa misja Kerry była doskonałą okazją do zdobycia wysokiej reputacji pośród młodszych agentów CHERUBa.
Spędziła miesiąc podnosząc swoje umiejętności władania Japońskim, godziny czytania wprowadzenia do misji i szczegółowych tekstów o Yakuzie. Chciała osiągnąć sukces bardziej niż cokolwiek innego. Było jej tylko szkoda, że nie mogła się wyrwać kilka dni później i spędzić świąt z swoimi przyjaciółmi w kampusie.
Kerry ponownie zamknęła oczy, ale szybko sobie uświadomiła, że nawet nie jest śpiąca. Na zewnątrz musiało być ciemno, ale tak długo jak jej zegar biologiczny był pobudzony był dla niej środek dnia. Podeszła do okna i rozchyliła firanki. Pokój znajdował się na czternastym piętrze, a ulica poniżej migotała ulicznymi światłami i kolorowymi neonami. Grupki malutkich osób chodziły po chodniku, korki nie ustawały nawet w tak wczesnych porannych godzinach.
Gdyby pokój był większy Kerry mogła by pooglądać telewizje lub włączyć światło i czytać ale dwa łóżka w pokoju były oddalone od siebie o zaledwie pół metra a Krery nie chciała przeszkadzać koordynatorowi misji. Zamiast tego poszła do łazienki i zamknęła za sobą cicho drzwi po czym zapaliła światło.
W ciasnej przestrzeni unosiła się nieznaczna woń środków dezynfekujących. Pomiędzy prysznicem umywalką a sedesem było miejsca na tyle, żeby postawić dwa kroki. Usiadła na desce toaletowej i zauważyła że obok podajnika na papier jest przymocowany telefon.
*
James przyjechał minibusem do kampusu z pobliskiej stacji, minął grupkę cherubinów dyskutujący o świętach jako czasie zakupów. Czekał na windę która miała go zawieźć na szóste piętro gdzie znajdował się jego pokój. Trzymał dwie duże reklamówki z prezentami, gdy nagle zadzwonił telefon.
Odebrał.- Mówi James Adams, super ogier.
-Super co?- Zachichotała Kerry. –Raczej super idiota.
-Jak tam lot?
Całe godziny czekania plus klasa ekonomiczna i do tego dwa dni przed świętami, więc możesz sobie wyobrazić.
Lotnisko to dom wariatów, samolot jest pełny. Tu już prawie jest Boże narodzenie.
-W każdym razie, u nas jest za dziesięć minut.
-Właśnie wróciłem z Brusem z Londynu.- Wyjaśnił James, gdy winda się zatrzymała.- Właśnie trzymam w ręce prezent dla ciebie.
-James wiesz, że to jest długa misja. Będzie koniec kwietnia jak go otworzę.
-Jak chcesz powiem ci co to jest.
-Kerry zastanowiła się chwilę. – Nie, będzie to dla mnie miła niespodzianka kiedy wrócę.
-Mam tylko nadzieję, że wtedy nie będę na misji. Już i tak wystrczająco długo będziemy się nie widzieć.
Winda zatrzymała się na szóstym piętrze a James wysiadł.
-Więc.- Powiedziała Kerry.- Dzwonię po to, żeby życzyć ci wesołych świąt, ten telefon leci na koszt misji więc lepiej kończę.
James wydał odgłos pocałunku.- Chciałbym, żebyś tu była. Święta będą jakieś takie głupie bez ciebie.
-Też tęsknię.- Powiedziała smutno Kerry.- Na razie James, przekaż ode mnie Gabrieli i wszystkim innym życzenia świąteczne.
James zamknął klapkę telefonu, schował go i położył obie torby na dywanie obok swojego pokoju.
Bruce uśmiechnął się do Jamesa i dmuchnął mu całusa.- Pa pa Kerry.- Uśmiechając się naśladował głos Jamesa.- Tęsknię mój słodki cukiereczku.
James zlekceważył go i wyciągnął z kieszeni dresu klucz do pokoju. –Zamknij się, to wszystko dlatego, że nie masz dziewczyny. Lepiej pomóż nam posortować te zakupy, musze je jeszcze zapakować w papier ozdobny.
Gdy James tylko wszedł do pokoju, usłyszał swoje imię wykrzykiwane z biura Meryl Spencer które znajdowało się na końcu korytarza. Wiedział, że to nie może być Meryl, bo znajdowała się teraz w studiu telewizyjnym w Londynie.
Uświadomił sobie, że to jej asystentka, Christine.
-James Adams.- Christin powtórzyła groźnie- Rusz tu swój leniwy tyłek, natychmiast!
-Cholera. James posłał Bruceowi zaniepokojone spojrzenie.
-Złapany.-Zaśmiał się Bruce.
-Niewinny.- James wzruszył ramionami. –Właśnie próbuje sobie przypomnieć co takiego zrobiłem.
Zostawił zakupy za drzwiami i podszedł do smukłej kobiety stojącej na końcu korytarza.
-Do biura James.- Powiedziała lakonicznie Christine.
James wszedł a Christine za nim. Zamknęła drzwi z hukiem i usiadła za biurkiem Meryl.
-James, Meryl pozwoliła ci iść na zakupy, pod warunkiem, że oddasz na czas wszystkie zadania domowe.
-Tak.- James pokiwał głową.- I oddałem.
-Był tu jakiś czas temu profesor Grwgoski i miał inne zdanie na ten temat.
James wyglądał na nieco zszokowanego.- Oh.
-Krótkie proste wypracowanie o historii Moskwy. Mam nadzieje, że oddałeś je przynajmniej tydzień temu.
-Erm… zapomniałem.
-James, jeśli za każdym razem kiedy zapomnisz zrobić zadania przybywał by mi kilogram wagi…
-Przepraszam Chris, zrobię to zaraz po świętach, przysięgam.
Christine powoli pokręciła głową. -O nie, nie zrobisz tego po świętach, zrobisz to teraz.
-Ale…
Nie ma żadnego ale James, siądziesz za tym biurkiem i zrobisz to zadanie, a ja będę cię pilnować.
-To zajmie co najmniej godzinę.- Zajęczał James.-Są święta.
-Więc lepiej bież się do roboty. Tak długo będziesz się żalił o tyle później zaczną się dla ciebie święta.
James niechętnie usiadł do biurka.- Jakaś ty strasznie życzliwa- powiedział zmarnowany otwierając książkę. –Mogę chociaż później oglądnąć Meryl jak będzie występować w telewizji?
Christine popatrzyła na swój zegarek.- Wystąpi dopiero za dwie i pół godziny. Jeśli poprosisz mnie o pomoc to skończysz swoje zadanie długo przed programem.
5. Świąteczne szaleństwo.
18:58
Minęło około pięć lat od kiedy Meryl Spencer wystąpiła ostatni raz w telewizji.Była raczej typem samotnika i rzadko występowała publicznie, nawet jeśli była na szczycie swojej kariery. Mówiła wszystkim, że zgodziła się na udział w programie ponieważ jest charytatywny, ale też ciągle cieszyło ją to, że ludzie o niej pamiętają nawet sześć lat po zakończeniu kariery atlety.
Czuła się skrępowana, siedząc przy oświetlonym neonami kontuarze razem z dwoma innymi sportowcami. Miała przed sobą jakiś brzęczek a na wprost niej widniało zbiorowisko małych ekranów. Oświetlenie studyjne strasznie grzało, kilka kropel potu spłynęło po jej szyi. Pewien młody mężczyzna pochylił się i starł je bawełnianym wałeczkiem.
Na widowni podniosła się wrzawa gdy prowadzący zaczął mówić.
-Panie i panowie, mam dzisiaj przyjemność być prowadzącym. Anglia jest wciąż numerem jeden międzynarodowej piłki nożnej i zdobywcą trzy trzech tytułów Martina Monroe w lidze mistrzów. Były, łysy piłkarz wszedł w garniturze z lewej strony sceny, na widowni rozległy się oklaski. Rozdał kilka autografów i zajął miejsce na środku sceny.
Meryl usłyszała głos reżysera w swojej słuchawce:
-Ok ludzie, wyglądajcie na szczęśliwych. Pamiętajcie że występujecie na żywo przed siedmioma milionami ludzi więc pokażmy im to co chcą zobaczyć.
Po twarzy Meryl przejechał jeszcze jeden bawełniany wałek, a jej szklanka z wodą została napełniona ponownie.
Witam w specjalnej świątecznej audycji Sportowego Quizu. Dzisiaj dwie drużyny po trzech uczestników będą ze sobą konkurować i tylko tej nocy za każdą dobrą odpowiedź zdobędą pięć tysięcy funtów na cel charytatywny. Do naszych stałych kapitanów drużyn Rhys i Susan dołączą cztery znakomitości z świata sportowców.
Monroe kontynuowała.- Przywitajmy gorąco naszego dzisiejszego gościa, Meryl Spencer.
Meryl powstrzymała przyśpieszony oddech gdy jej twarz wyświetliła się w telewizorach siedmiu milionów ludzi.
Widownia wydała z siebie kolejną burze dzikich oklasków.
-Meryl była faworytką w biegu na sto metrów na olimpiadzie a Barcelonie w 1992r. ale nieszczęśliwie zachorowała. Na szczęście w 1996r. w Atlancie wszystko poszło idealnie.
Z ekranów zniknęła twarz Meryl i pojawił się obraz z Olimpiady z przed ośmiu lat. Bliskie ujęcie pokazywało muskularna kobietę na linii startowej. Słychać było odgłos wystrzału i kobieta zerwała się do biegu. Meryl była na prowadzeniu i nie traciła przewagi, przekroczyła linię mety w dziesięć i pół sekundy po starcie.
Dało się słyszeć głos komentatora-Jamajska zawodniczka pobiła swoich konkurentów.
Meryl oglądała swoje zwycięstwo już tysiące razy wcześniej, ale i tak jej twarz przybrała tak dumny wygląd, że powrotem pojawiła się na ekranach.
-Meryl.- Prowadzący uśmiechnął się szeroko.- Ten bieg nadal widnieje na tablicy Olimpijskich rekordów jako trzeci najszybszy bieg na sto metrów kobiet. Naprawdę fenomenalne osiągnięcie.
Meryl kiwnęła głową.-Dziękuję Martin.
Martin uśmiechnął się nieszczerze gdy widownia była brawo. – I rozumiemy, że pojechałaś po zwycięstwie do Japoni, żeby nakręcić reklamę telewizyjną?
Meryl zakryła rękami twarz i nerwowo pokręciła głową.- O nie, chyba nie zamierzasz tego pokazać?
Wiedziała, że zamierzają to zroić, ponieważ powiedzieli jej o tym parę godzin wcześniej. Usłyszała w słuchawce głos reżysera:
-Piękne wrażenie Meryl. Wyglądałaś na naprawdę zaskoczoną, teraz pokaż widowni uśmiech, żeby wiedzieli, że nie jesteś naprawdę zmartwiona. Tak idealnie!
*
W stołówce CHERUBa było ponad sto pięćdziesiąt dzieci oglądających Meryl Spencer przebraną w strój kurczaka a następnie wystrzeloną z działa na niezrozumiałym Japońskim plakacie umieszczonym na ekranie.
James śmiał się najbardziej ze wszystkich.- O mój Boże.- Wyparskał.-Chciałbym wiedzieć ile jej za to zapłacili.
Kyle odpowiedział.- Meryl wygląda OK, nosząc złotego Rolexa a poza tym chciałbym się przejechać jej mercedesem.
James i Kyle usiedli wokół ich stołu razem z Brucem, Callum, Gabrielle i Marcusem Thompsonem. Sześćdziesięcio dwu latek odrzucił okazję do przyłączenia się do Macka w jadalni dla personelu, otworzył butelkę białego wytrawnego wina, zmagał się z jedzeniem ryby z frytkami i zabawiał dzieci anegdotami z początków CHERUBa.
Marcus powiedział, że przyłączył się do nich ponieważ sprawiają, że czuje się młodo. Dzieci nie żałowały, ponieważ większość historii okazywała się śmieszna a Marcus chętnie ujawniał różne przewinienia niektórych z starszej kadry CHERUBa.
6. Lekcja jazdy po alkoholu.
Gdy Sportowy Quiz się skończył, dzieci posprzątały całą stołówkę tak, żeby wszystko było gotowe na jutrzejsze świąteczne śniadanie.
-To co teraz robimy?- Zapytał Kyle.- Ktoś na górze pewnie robi jakąś imprezę czy coś w tym stylu.
James wzruszył ramionami.- Ja lepiej wrócę do swojego pokoju, mam jeszcze pełno prezentów do spakowania.
-Ja wezmę Markusa do budynku juniorów, maluchy robią przedstawienie o narodzeniu Chrystusa .- Powiedziała Gabriela.
-Ja w to wchodzę.- Powiedział Bruce.- Pamiętacie jak w tamtym roku jak mała pastereczka wywaliła się na scenę?
Kyle pokiwał głową.- Szkoda mi jej było, ale to było zabawne.
Wszyscy inni zadecydowali, że pójdą obejrzeć przedstawienie.
-No choć James.- Powiedział Connor.- Trzymajmy się razem, jest Wigilia.
-Nie mogę musze spakować prezenty.
-Co z tego.- Powiedział Kyle. – I tak będziemy je rozpakowywać dopiero za kilka godzin.
James kupił ozdobny papier w poprzedni weekend, ale im bardziej o tym myślał tym bardziej zdawał sobie sprawę, że z siedzenia i i pakowanie prezentów nie będzie miał takiej zabawy jak z swoimi przyjaciółmi.
-Ok.-James pokiwał głową.- Wchodzę w to, tam może być Laura a nie mam nic przeciwko w zobaczeniu jej.
Marcus poprowadził grupkę do wyjścia.
-Do Batmobilu.- Wykrzyczał siwowłosy mężczyzna, po czym łyknął rumu z piersiówki, która przywędrowała z wnętrza kurtki zaraz po tym jak skończył wino.
Gdy owiało ich zimne powietrze, Gabreila wystraszyła się widząc Marcusa przesiadającego się na miejsce kierowcy wózka golfowego, którego używała do obwiezienia go po kampusie.
-Marcus.- Powiedziała surowym tonem.- Myślę, że nie jesteś w odpowiednim stanie…
Marcus przestał się uśmiechać.- Bzdury wygadujesz.- Uśmiechnął się znowu.- Jeżdżę całe życie i nie wpadałem za często w tarapaty. Wskakujcie na pokład dzieciaki, następny przystanek , budynek młodziaków.
-Siadam z przodu.-Wypalił James, i usiadła w małym wózku. Kyle, Bruce i Callum wspieli się na tył. Chwilę później Connor i Shakeel znaleźli sobie miejsce na półce na bagarze, z ktorej ich nogi zwisały na tył pojazdu.
Gabriela stanowczo położyła rękę na ramię Marcusa. – Panie Thompson, naprawdę uważam, że nie powinien pan prowadzić.
Marcus posłał jej łobuzerski uśmiech. – Już nie chce cię poślubić Gabrielo O’Brien. Zaczynasz mówić jak moje byłe żony.
Odpalił silnik i przeciążony wózek golfowy ruszył bez niej.
Frankly, mam dość biegania,- Powiedziała gorzko Gabreiela za nimi. Była wkurzona przez to, że spędziła pół dnia na oprowadzaniu Marcusa po kampusie a on ją tak potraktował.
Mały pojazd spokojnie wyciągał trzydzieści kilometrów na godzinę ale nie z siedmioma pasażerami w środku. Marcus zażartował, że wózek znosi na prawo podczas gdy zjechali z wybrukowanej ścieżki na skraj trawnika.
-Uważaj koleś-Krzyknął James.
-Widzę dokładnie gdzie jadę.- Powiedział Marcus, wjeżdżając powrotem na chodnik i przyśpieszając.
-Może pomóc włączenie reflektorów.- Powiedział James.- Dźwignia jest po twojej prawej stronie , zaraz pod kierownicą.
James wytrzeszczył oczy gdy Marcus przestał patrzeć na drogę i zaczął szukać drążka. Cała szóstka pasażerów równocześnie uświadomiła sobie, że Gabriela miała rację mówiąc że ich podstarzały kierowca nie jest w stanie prowadzić.
Gdy pojazd zjechał z drogi James złapał kierownicę a Marcus włączył światła akurat, żeby mogli zobaczyć, że jadą za szybko żeby pokonać ostry zakręt znajdujący się zaledwie dwadzieścia metrów przed nimi.
-O mój Boże.- Wypalił James, zasłaniając twarz rękoma, gdy Marcus wciskał hamulec.
Jednak hamulec działał zbyt wolno, wózek wypadł z ścieżki, na jedno z gładko wyłożonych żwirem łóżek, przed frontową ścianą dojo. Gdy pojazd wbił się w rozgrabione kamienie, dało się słyszeć okropny odgłos miażdżenia.
Wózek stuknął w niski mur i zatrzymał się, akumulator wysiadł i zgasły reflektory. James słyszał uspokajający się dźwięk spadającego żwiru i krztusił się unoszącym się pyłem.
-Wszyscy cali?- Wydyszał.
-Myślę, że żyjemy.- Powiedział oschle Kyle, gramoląc się z wózka.- Jeszcze.
-Bruce i Connor spadli z wózka gdy wpadał w żwir.
Marcus Tompson zaczął pijacko chichotać- Myślisz, że po tym wszystkim powinienem pozwolić prowadzić młodej Gabrieli?
Kyle wyszeptał Jamesowi do ucha.- Gdybym nie wiedział, że ten stary pryk jest umierający, zabił bym go.
7. Dobranoc Siostrzyczko.
W końcu wyciągnęli wózek golfowy ze żwiru i zresetowali zapalnik żeby powrotem uruchomić pojazd. James i jego przyjaciele przegapili już przybycie Mari i Józefa do Betlejem, a mały Jezus mierzył tylko siedem centymetrów. Wszystkie miejsca były już zajęte, więc musieli stać na końcu sali.
Maria krzyczała z bólu, a troskliwy pasterz ocierał jej wilgotne czoło.
-Dalej Mario, przyj.
-Jest, jest.- Krzyczał Józef gdy podnosił plastikową lalkę z podłogi, zaśmiał się głośno i podniósł Jezusa na wysokość swojej głowy.- To chłopczyk.
James, chodził na palcach po ciemnej Sali wypatrując Laury. Wyszeptał do Kylea- widzisz gdzieś moją siostrę?
Kyle popatrzył na zegarek.- Już prawie dziewiąta, a ona wyglądała niezbyt dobrze kiedy skończyliśmy robotę. Może poszła wcześniej spać.
James pokiwał głową.- Sprawdzę w jej pokoju.
Wykradł się z sali i wszedł na opustoszony korytarz. Zapukał cicho, zanim wsadził swoją głowę do pokoju. Było tam ciemno, ale dało się zauważyć zarys Laury pod kołdrą. Jedna ręka zwisała jej z łóżka a opuszki palców dotykały podłogi.
James wszedł do środka i ciągle jeszcze przez moment obserwował siostrę. Było mu jej żal, wiedząc , że stawiła czoła pięciu tygodniom czyszczenia rowów, od razu po szkoleniu podstawowym. Chciał by, zdjąć z siostry choć trochę tego ciężaru, ale wiedział, że jedyne co teraz może zrobić to pozwolić jej spać.
-Dobranoc siostrzyczko.- Wyszeptał James, wychodząc z pokoju.
Wiedział, że będzie szczęśliwa gdy obudzi się jutro i zobaczy jego świąteczny prezent.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kontakt
Jeśli czegos nie wiecie, macie jakiś problem, coś was gryzie... napiszcie na pewno wam pomogę:)
Proszę przysyłać także uwagi spróbuję wszystko poprawić:)
Wszelkie newsy o których jeszcze nikt nie wie też możecie przysyłać:)
e-mail: jassaww@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz